Nie trafia do mnie ani ten rzekomy czarny, błyskotliwy humor, nie przemawia naciagana oryginalnośc i absurdalnośc
akcji.
Dołujacy jest świat, w którym wszyscy są psychologicznie zwichrowani, w którym nic nie jest normalne, neonazista
miesza swó ogląd świata ze zwichrowanym pastorem, a matka w ciąży przychodzi się upić na plebanię i nie widzi w
tym nic zdrożnego. To jest świat bez żadnych zasad, wkraczamy do niego z zadaną przez reżysera świadomością, że
Bóg i moralnośc nie istnieją, ze żyjemy w świecie bez wartości. Nowsza, nihilistyczna wersja egzystencjalizmu?
Prawdziwi europejczycy, którzy nie wiadomo skąd pochodzą i czego chcą? Którzy nie wiedza po co żyja na świecie?
Co zostaje po seansie? Przeświadczenie, że kazdy jest na swój sposób nienormalny, że nie ma w zwiazku z tym
norm, powinnismy sie z tym pogodzić i wszelkie wynaturzenia traktować jako naturalną złożoność świata.
Jest tylko jeden wymiar życia, który nas ze sobą łączy, który wszyscy jednakowo rozumiemy i odnajdujemy w nim
samych siebie: konsumpcja. Wszak pastor z neonazistą w finałowej scenie dzielą się szarlotką i wreszcie robią coś
wspólnego, coś co obaj rozumieją w ten sam sposób. Sens zadania: opiekuj się jabłonią i upiecz szarlotkę! -
znajduje swoje właściwe przesłanie.
W proporcjach uznałbym, że ten film swym dramatyzmem przytłacza ten czarny humor, a sceneria intensyfikuje go. Film jest obrazem zdemoralizowanego życia współczesnego człowieka, ale...
[Matka w ciąży pije, bo sytuacja w której się znalazła ją przerasta i jest nią załamana: jest sama, chyba bez środków do życia i nie ma przy niej ojca dziecka, a lekarz postawił ją w sytuacji podjęcia wyboru - aborcja albo wysokie ryzyko urodzenia niepełnosprawnego dziecka i wiążące się z tym ogromne poświecenie się jego opiece.
Pastor jest świadomy (nie jest tak z jego stanem umysłowym jak przedstawia to lekarz) tego, że żeby resocjalizować - nawrócić swych "podopiecznych" musi niekonwencjonalnie się zachowywać. Paradoksalnie Adam - najcięższy przypadek - mu w tym pomaga.]
...przede wszystkim właściwie ten film jest o Bogu, powiedziałbym nawet że jest dziękczynieniem dla Niego - jest wręcz ewangeliczny w swym wyrazie! To film o wierze - silnej wierze pastora w Boga i człowieka, niezłomnym ukazywaniu jej mimo tragicznych doświadczeń jakie jego dotknęły i momentów załamania wskutek czynów Adama. Zło jest silne, ale blaknie w obliczu dobra i zawsze z nim przegrywa.
Obraz ukazuje jak człowiek stara się Boga wyprzeć z życia nieświadomie i świadomie, a On i tak w końcu dociera do nas i mamy happy end, kiedy Adam na końcu filmu zaczyna podśpiewywać - "how deep is your love...". :)
PS Niestety nie oglądałem od początku filmu, więc tym samym z wielką przyjemnością oglądnę go jeszcze raz.
Pastor patrząc na obraz Hitlera:
"- Przystojny człowiek. To twój ojciec?
- To Hitler.
- Nie, przecież Hitler miał brodę. Masz rację. Pomyliłem go z tym Rosjaninem." :D
w każdym filmie szukasz moralitetu?:> to tylko historiao ciekawych postaciach, która po prostu się zdarza.